[30 Jan 2017]
(...)
Pracownik holdingu 'Der Toten Pilz', prywatnie afgański potomek proroka Mahometa przybył z odsieczą i po grzecznościowych Salam alejkum naprzemiennie z Guten Tag opowiedział o wyższości architektury w Kabulu, wykonał akupunkturę ścian i na pocieszenie okadził grzyba mgłą perhydrolu. Kiedyś podobno wróci, aby rozebrać nam mieszkanie do naga i wydłubać Roqueforta spod podszewki, jak przysiągł, do ostatniego zarodnika.
Może nawet wróci szybciej niż otworzy się nowe lotnisko w Berlinie?
(Po głębszym zastanowieniu, jednak nie stawiałabym na to wszystkich posiadanych fistaszków.)
Potomek proroka rzekł bowiem, że jest akurat sezon na odgrzybianie, nie wiadomo, w którą grzybnię ręce wkładać, pleśnieje całe miasto, a on się przecież nie rozerwie.
Takie szczęście, że zwolniło się akurat miejsce numer dwieście trzydzieści osiem na liście i z uwagi na dobro nieletnich dziatek potomek wciśnie nas przymykając oko w miejsce Herr Doppelgängera, który nie doczekał.
(Nie wnikałam, czy Herr Doppelgänger ewakuował się z posiadanego lokalu, czy idąc za ciosem również z ziemskiej powłoki. W jakimkolwiek utknął obecnie wymiarze, życzę mu szczerze, niech będzie to miejsce wolne od pieczarek i kropidlaków.)
To był piątkowy poranek, dzieci poupychane po placówkach opiekuńczych, w lodówce ser pleśniowy (!) i brak mleka do kawy.
Poszliśmy zjeść śniadanie w lokalu.
Tak jak chyba cała reszta mieszkańców Erefenu!
Nie wiem, kto w ten piątkowy poranek wyrabiał PKB skoro wszyscy zeszli się jeść kiełbasy i słodką musztardę przy Salvarsanstrasse.
Taki tłok, że Andriej, który pełni tam rolę sprzątaczki, ozdabiacza wypieków, bouncera, kelnera oraz pakuje na wynos wybrane ciastka, aż musiał przesunąć kolumnę podtrzymującą strop, żeby nam w tej remizie dostawić stolik przyniesiony spod toalety.
Z jednej strony kolumna kretyńska, z drugiej stół, na którym tańczą zakonserwowane w bursztynie z Zoppot, zapieczone jak jabłka w Apfelsztrudlu niemieckie emerytki. Farbowane jak lisy, koafiury piętrowe, zęby porcelanowe. Pomiędzy kiełbasą a musztardą tabletki na cholesterol, cukrzycę i dychawicę. Waltrud, Ingetraud, Hannelore, gore, dederon, Charon, obol, sobol, wdzianka w rzucik z oczopląsu, do protez klej, hej! Andriej, prosecco lej! Cera z karbowanej, marszczonej różanej bibułki, na palcach rubiny, cekiny, mąż nieboszczyk, wnuki w whatsappie, liftingi pęcherzy, metaloplastyka rzepki, na młodość koktajl z imbiru i marchewki.
Długośmy nie posiedzieli, bo trudno było ruszając łokciem przy jedzeniu nie strącać ze stołu kruchych emerytek, a do tego Andriej ciągle pytał, czy już, mając zapewne na względzie stuosobową kolejkę za naszymi plecami.
W piątek Biskwit powrócił z placowki z haraczem. Miał w pudełku cztery (!) przekładane ciasteczka, w tym jedno z odciskami zębów. Nie poddałam się pokusie analizy, czy to odcisk szczęki Biskwita, skruszonego zbrodniarza, czy może przypadkowej ofiary i niedobrowolnego donora ciasteczek?
(Przedszkole, drogie dziecko, przedszkole to poligon ewolucji - powtarzam to codziennie ranno pod wieszaczkiem, zapinając Biskwitowi klamerki przy brokatowych kapciach i wysyłając na psychologiczną wojnę. - Survival of the fittest! Cmok, cmok! Niech Darwin będzie z tobą!)
W sobotę odkapslowałam wino na konto ostatecznego zwycięstwa Biskwita nad materią zwieraczy. To pyrrusowe zwycięstwo, przyzna każdy, kto doświadczył sytuacji, że w nieznanym sobie terenie musi w ciągu piętnastu sekund zlokalizować publiczną toaletę i dobiec do niej z kurduplem.
W niedzielę odkapslowałam wino na konto kontraktu, który za trzy lata Biskwit może podpisać z lokalnym siódmoligowym klubem hokejowym ‘Krwiożercze Pingwiny z Klopfenbuttel’. Wczoraj Biskwit wciąż jeszcze trzymając mnie za rękę wykonał kilkadziesiąt bardzo szybkich okrążeń, następnie zdrzemnął się (!) przez pięć minut na ławce rezerwowych, a gdy wstał, sam wyszedł na lód i wszystko wskazuje na to, że nie jesteśmy mu już do niczego potrzebni. No chyba, żeby przepraszać za to, że Biskwit gardzi przepisami ruchu drogowego na tafli i uparcie jeździ pod prąd.
Jest poniedziałek.
Pora iść uzupełnić zapasy wina.
©kaczka
(...)
Pracownik holdingu 'Der Toten Pilz', prywatnie afgański potomek proroka Mahometa przybył z odsieczą i po grzecznościowych Salam alejkum naprzemiennie z Guten Tag opowiedział o wyższości architektury w Kabulu, wykonał akupunkturę ścian i na pocieszenie okadził grzyba mgłą perhydrolu. Kiedyś podobno wróci, aby rozebrać nam mieszkanie do naga i wydłubać Roqueforta spod podszewki, jak przysiągł, do ostatniego zarodnika.
Może nawet wróci szybciej niż otworzy się nowe lotnisko w Berlinie?
(Po głębszym zastanowieniu, jednak nie stawiałabym na to wszystkich posiadanych fistaszków.)
Potomek proroka rzekł bowiem, że jest akurat sezon na odgrzybianie, nie wiadomo, w którą grzybnię ręce wkładać, pleśnieje całe miasto, a on się przecież nie rozerwie.
Takie szczęście, że zwolniło się akurat miejsce numer dwieście trzydzieści osiem na liście i z uwagi na dobro nieletnich dziatek potomek wciśnie nas przymykając oko w miejsce Herr Doppelgängera, który nie doczekał.
(Nie wnikałam, czy Herr Doppelgänger ewakuował się z posiadanego lokalu, czy idąc za ciosem również z ziemskiej powłoki. W jakimkolwiek utknął obecnie wymiarze, życzę mu szczerze, niech będzie to miejsce wolne od pieczarek i kropidlaków.)
To był piątkowy poranek, dzieci poupychane po placówkach opiekuńczych, w lodówce ser pleśniowy (!) i brak mleka do kawy.
Poszliśmy zjeść śniadanie w lokalu.
Tak jak chyba cała reszta mieszkańców Erefenu!
Nie wiem, kto w ten piątkowy poranek wyrabiał PKB skoro wszyscy zeszli się jeść kiełbasy i słodką musztardę przy Salvarsanstrasse.
Taki tłok, że Andriej, który pełni tam rolę sprzątaczki, ozdabiacza wypieków, bouncera, kelnera oraz pakuje na wynos wybrane ciastka, aż musiał przesunąć kolumnę podtrzymującą strop, żeby nam w tej remizie dostawić stolik przyniesiony spod toalety.
Z jednej strony kolumna kretyńska, z drugiej stół, na którym tańczą zakonserwowane w bursztynie z Zoppot, zapieczone jak jabłka w Apfelsztrudlu niemieckie emerytki. Farbowane jak lisy, koafiury piętrowe, zęby porcelanowe. Pomiędzy kiełbasą a musztardą tabletki na cholesterol, cukrzycę i dychawicę. Waltrud, Ingetraud, Hannelore, gore, dederon, Charon, obol, sobol, wdzianka w rzucik z oczopląsu, do protez klej, hej! Andriej, prosecco lej! Cera z karbowanej, marszczonej różanej bibułki, na palcach rubiny, cekiny, mąż nieboszczyk, wnuki w whatsappie, liftingi pęcherzy, metaloplastyka rzepki, na młodość koktajl z imbiru i marchewki.
Długośmy nie posiedzieli, bo trudno było ruszając łokciem przy jedzeniu nie strącać ze stołu kruchych emerytek, a do tego Andriej ciągle pytał, czy już, mając zapewne na względzie stuosobową kolejkę za naszymi plecami.
W piątek Biskwit powrócił z placowki z haraczem. Miał w pudełku cztery (!) przekładane ciasteczka, w tym jedno z odciskami zębów. Nie poddałam się pokusie analizy, czy to odcisk szczęki Biskwita, skruszonego zbrodniarza, czy może przypadkowej ofiary i niedobrowolnego donora ciasteczek?
(Przedszkole, drogie dziecko, przedszkole to poligon ewolucji - powtarzam to codziennie ranno pod wieszaczkiem, zapinając Biskwitowi klamerki przy brokatowych kapciach i wysyłając na psychologiczną wojnę. - Survival of the fittest! Cmok, cmok! Niech Darwin będzie z tobą!)
W sobotę odkapslowałam wino na konto ostatecznego zwycięstwa Biskwita nad materią zwieraczy. To pyrrusowe zwycięstwo, przyzna każdy, kto doświadczył sytuacji, że w nieznanym sobie terenie musi w ciągu piętnastu sekund zlokalizować publiczną toaletę i dobiec do niej z kurduplem.
W niedzielę odkapslowałam wino na konto kontraktu, który za trzy lata Biskwit może podpisać z lokalnym siódmoligowym klubem hokejowym ‘Krwiożercze Pingwiny z Klopfenbuttel’. Wczoraj Biskwit wciąż jeszcze trzymając mnie za rękę wykonał kilkadziesiąt bardzo szybkich okrążeń, następnie zdrzemnął się (!) przez pięć minut na ławce rezerwowych, a gdy wstał, sam wyszedł na lód i wszystko wskazuje na to, że nie jesteśmy mu już do niczego potrzebni. No chyba, żeby przepraszać za to, że Biskwit gardzi przepisami ruchu drogowego na tafli i uparcie jeździ pod prąd.
Jest poniedziałek.
Pora iść uzupełnić zapasy wina.
©kaczka